Trudna niedziela.

 Witaj Świadomy Rodzicu!

Jak mi miło, że mogę do Ciebie napisać w kolejny poniedziałek.

Patrzę dzisiaj na nasz wczorajszy porażkowy i trudny dzień.

Niedziela to dzień dla rodziny :) dlatego staramy się mocno, żeby wyjść z domu i zrobić coś fajnego.
 To oczywiście nasz ambitny plan, który czasem się udaje zrealizować a czasem, jest to bardzo trudne.

Niedziela to dzień bez ekranów, przynajmniej w naszych marzeniach. (To też szczytny cel, ale jest bardzo różnie).

Niestety nasze ekranowe zasady trochę się ostatnio poluzowały i co poniektórzy uznali, że granie na komputerze w niedzielę to coś normalnego. Czasem mam myśl: niech gra ile chce, wszystko mi jedno, ale czasem mam przebłysk rozsądku i myślę sobie, że no nie jednak nie podoba mi się brak ograniczeń i nie tak się umawialiśmy.

Zatem od sobotniego wieczoru głośno mówimy, że w niedzielę wycieczka.

Niedzielny poranek

Jęki dobywają się z pokoju już od rana. Starsze dziecko okazuje swoją miną, że nie ma ochoty na żadne wyjście z domu.

Wzdycha, powłóczy nogami i porusza się w zwolnionym tempie, bo wie, że to działa na mnie jak płachta na byka. Młodsze, nie tylko miną, ale i krzykiem domaga się bajki, wszak jej się należy, bo czemu nie.

Napięcie w całym domu. Atmosfera taka, że strach się odezwać. Jest trudno. W mojej głowie pojawiają się myśli: a niech grają, niech oglądają i mam to w nosie. Wszystko mi jedno. Nie wytrzymam tego jęczenia. Wytrzymałam.

Jakimś cudem wychodzimy z domu.

Widok nadąsanego nastolatka mocno mnie denerwuje (delikatnie rzecz ujmując). Jest pięknie. Świeci słońce. Mamy samochód i pieniądze, żeby jechać na wycieczkę. Jesteśmy rodzicami, którym się chce i ... te naburmuszone spojrzenia, ten smutek w oczach, że w ogóle gdzieś jedziemy. Mam ochotę podejść i potrząsnąć. Siłą woli powstrzymuję się przed potrząsaniem (ludzie patrzą :)), ale nie udaje mi się ugryźć w język i padają mało przyjemne pytania: o co ci chodzi synu? Czemu masz taką minę? (W sumie dobrze wiem, czemu ma taką minę, ale chcę, żeby powiedział (trochę jak prokurator w sądzie) i wtedy powiem, że zabiorę mu ten nieszczęsny komputer i oddam, jak się wyprowadzi z domu).

Na szczęście patrzę mu w oczy i widzę tyle trudnych uczuć na raz, że powinnam go przytulić, ale nie mam siły. Jestem zła.
 Wiem, że jemu też jest trudno. Mówi coś o dopaminie. Wzrusza ramionami i wygląda na głęboko nieszczęśliwego człowieka.

W mojej głowie brzmi jednak, że mam to gdzieś, a on powinien się cieszyć, że jedziemy na wycieczkę.

Panie, przecież to wycieczka rodzinna. Może odrobinę wdzięczności i radości, że jedziemy???

Udaje mi się jednak nie powiedzieć tego. Dajemy sobie przestrzeń. 
Jedziemy jednym tramwajem, ale siedzimy osobno i co jakiś czas sprawdzamy tylko, gdzie kto jest. Moja złość zamienia się w smutek. Chciałabym mieć dobrą niedzielę. Chciałabym, żeby byli szczęśliwi. Chciałabym się cieszyć ich roześmianymi oczami. Chciałabym rozmawiać i śmiać się głośno.

Moje dziecko chciałoby usiąść do komputera i pośmiać się grając w kumplami.

Czy mam za tym iść? Gdzie jest ta równowaga? Gdzie jest granica?

Dlaczego się nie udaje? Dlaczego jest tak trudno?


Dopamina... Rozmawiamy chwilę z mężem, że trzeba to przetrwać i stanowczo uwolnić niedzielę od ekranów, bo inaczej każda będzie tak wyglądała. Mija czas. Szwędamy się i oglądamy okolice. Przychodzi spokój. Siedzimy razem w miłej restauracji i zajadamy deser. Może nie podskakujemy z radości, ale wracamy już razem. Nie roztrząsamy sytuacji. Wracamy do relacji.


Czy to była zła niedziela? Czego się nauczyliśmy?


Następnego dnia rano już nie mam siły walczyć i włączam Ani bajkę dla spokoju (nieświętego).
Po 30 minutach jednak wraca do mnie rozsądek i mówię: koniec oglądania, przerwa. Tablet ląduje w szufladzie. Oczywiście mimo moich starań, złość i tak jest.

Próbuję tłumaczyć... ale odzywa się mój starszy syn: "zostaw ją, pozwól jej się zasmucić, ona ma teraz spadek dopaminy, przecież wiesz, jak to działa. Daj jej czas..."

Nie mówię nic. Zajmuję się swoimi sprawami. Kątem oka widzę, jak ją przytula i mówi: "smutno Ci, bo nie ma bajki?"
Minęło 10 minut. Jest dobrze. Bawią się razem.
Poziom dopaminy wyrównany.

Wiem, jak to wszystko brzmi, ale naprawdę warto patrzeć na to, co się dzieje w mózgu.
Jeśli każdego dnia dziecko ogląda przy śniadaniu bajkę to pewnego dnia, kiedy jej nie dostanie, będzie po prostu źle się czuło i będzie mu trudno poradzić sobie z emocjami.

Moim zadaniem i moją odpowiedzialnością jest wiedzieć, że tak działa mózg. Moim zadaniem jest wytrzymać ten stan i nie ulec krzykom, dać bezpieczne wsparcie.

Wytrzymać.


To jest bardzo trudne. Przyzwyczaić się do tego, że ten stan, kiedy brakuje dopaminy, kiedy jest jej spadek, kiedy jest głód dopaminowy, jest nieprzyjemny, a nawet odczuwany jak ból.
Damy radę.

Ania przez tydzień nie ogląda bajek. W tym czasie wróciła do rysowania i zabawy zabawkami, zaczęła przeglądać książki. Zaczęła mi znowu pomagać w kuchni, bo coś trzeba robić z czasem.

Nam bywa trudniej. Widzę, że jest nerwowa, bo nie dostaje tego, co dostawała wcześniej zbyt często.

Damy radę. Oczywiście czasem obejrzy bajkę, ale zdecydowanie chcemy, żeby było tego mniej.

Tymczasem detoks.


Detoks, czyli całkowite odłączenie od ekranów na określony czas, jest koniecznością. Wiem, że to trudne, ale bez tego się nie da.

Dlatego wytrzymujemy te dąsy i te chmurne miny i te smutne oczy.
To mija, potem wraca równowaga.

A jak tam u Ciebie niedziela?

Udaje Wam się oderwać od ekranów?

Trzymam kciuki.




Komentarze

Popularne posty